Couching, nie dla nas bzdetny coaching. Spalone skierowanie do szpitala

 

Mój couch przeuroczy,
nie mogę za dużo benzo i opio i pregi bo się spaleu.



Dobry couch jakiegoś ziomeczka,
dwuosobowy, absolutny wypas z wygodną poduszką. Jak to bywa z samcami LFA i na tym przykładzie - są samotni.


No i na koniec palenie skierowania do szpitala, 

właśnie straciłam kopię bo całkowicie zniszczył mi sie telefon. DJ E-Jay Gorzelejno na swój oddział jednak nie zaprosił, mimo, że jeno twierdził, że będę pierwszą zaproszoną. Ino do Wągrowca mnie wysłał ten pacan, noż kurwa, Gorzelejno, ty plebsie, obiecałeś mi wizytację u siebie w Łodzi. Jestem zbyt niezrównoważona by być u ciebie, takiego zboczeńca na oddziale? Gościu podłapał do mnie antypatię, srałam mu spamem i opowiadałam o zajebistych tripach, że pierdolę to jego leczenie. ja zresztą też przestawałam go lubić. Studiowałam u niego i nie zrobił zbyt dobrego wrażenia. UKW to shit dla upośledzonych a nie uczelnia. Praktycznie zapierdalałam na samych 5. Pod groźbą obcięcia jąder może zaprosiłby mnie tam do tej swojej Uodzi, no co, bupra, MPH, baklo, metadon, źle by mi było? Tylko ponoć warunki spartańskie. Już się 4 lata w takich babrałam.

No i co? Wyjebał mnie z terapii jak zaczęłam sprawiać problemy. Jego pomysł o algorytmie był kłamstwem, zbiera natomiast literaturę pod pjofesuję i wydaje konkretne dawki, nie ma ćpania! 

Jego terapia mniej więcej na tym polega: masz tu takie a takie ćpanko, nie ma ćpania mocniejszych rzeczy, bo są złe, a te moje dobre, teraz wypierdalaj, bo mam jeszcze 60 pacjentów. 

Na skierowanie nie odpowiedziałam, nie miałam ochoty na 10 pobyt na psychuszce. 

Przy zbyt niskiej dawce sertraliny ciut mi się pogorszyło, trafiłam na izbę wytrzeźwień z... domu, z 0,5 promila, na izbie mając 0,3! Babka kazała mi się rozebrać, potem komplementowała mój wygląd, że mam się za sport wziąć i chłopów, w duchu parsknęłam, nie wierzyłam w nic, jedynie endogenną depresję, ale jednak, tym razem coś w tym było, udało jej się przez przypadek trafić w sedno - chwilę potem chłopak, a potem duża chęć na sport, żeby mógł macać gładki tyłeczek.

Nie chcę zbytnio opowiadać jak jest na izbie na CT, 12h do złudzenia jak 36h i nie wiesz czy już poranek czy jeszcze noc, są tylko jakieś oświetlone przeloty, które nie reagują ani na noc ani na ranek. Nie pozwolili mi wziąć leków, a nie brałam cały dzień. Na miejscu w izbie większość to byli policjanci typowe sajko. Nie spałam w ogóle, kapą musiałam się przykryć, bo zimno, raz gorąco, raz zimno, jebało się od CT, no i poobijałam biodra do sińców. Nie spałam nic, dosłownie przez 4 minuty kiedy miałam widziadło Mamy, emanowało na całe pole widzenia, okazywała raczej kamienną twarz, ale też nie do końca - bo było w tym coś serdecznego i spokojnego. Miałam dostać śniadanie, słyszałam tylko ich parsk, że śniadania ni ma, bo jak jestem sama to mogę sobie pokwilić. Nie byłam głodna, mimo, że nie jadłam 36h.

Cały ranek spędzony na półotwartej izbie psychiatrycznej zanim zjawiła się po mnie "taksówka" - serio wolałabym sama wrócić niż przemarznąć na kość w izbie śmierdząc menelem (magazyny policyjne cuchną, a tam były moje torby, no cóż). 

Wracam do chałupy, a tam co po akcji...

Prawie mi szybę wypierdolili w chałupie! Zepsuli mi siatkę!

Ćwoki, każdy jest ćwokiem kto przeszkadza. Chciałam po prostu trochę spokoju i nie musieć otwierać gęby (sic!), byłam skacowana i wyblackoutowana nieco wcześniej przez ketaminę. Telefon się rozładował na... 3h, wcześniej rano coś pierdoliłam, że w 15 rocznicę śmierci taty już na mnie czas, takie generalne pierdolenie osoby depresyjnej. Znajoma po dłuższym dobijaniu się (miałam wyjebane, jak zwłoki sie wtedy czuję) zadzwoniła na 112. No to 4 policjantów, w tym jeden w sypialni przy growboksie zamkniętym,. Izba wytrzeźwień będzie, procedura rozpoczęta, potem izba lekarska. Bardzo uprzejmy lekarz, kgtóry nakierował mnie jak na SSSSSSsssssyczącym CT z pregaby rozmawiać normalnie.


Jakoś, ta jakoś, sprawnie dałam radę się wykaraskać ze szpitala.

Doc zecydował, że idę do domu. 


To jednakże nie wystarczyło mojej rodzinie, zawieźli mnie w obawie do byłego prowadzącego, któremu wcześniej bardzo serdecznie podziękowałam, ale ostatecznie zrezygnowałam bo to obibok starej daty. W gabinecie nic innego nie było tylko: ironiczne uśmieszki, krytyczne spojrzenia; maseczki nie musiał odkrywać, znam te jego krzywe, zgredziarskie miny; spoglądanie jak na idiotkę, która dyssymuluje,  ściemnia żeby nie iść do hospitala/odwyk etc. A ja po prostu byłam szczęśliwa, bo mam fantastycznego chłopaka. I jest dobrze... i było bardzo długo jak na mnie dobrze. Jest wielokrotnie lepiej niż często bywało w tzw. remisji u prowadzącego, przy czym ten stwierdził, że jest źle, chce obserwować w szpitalu, bo NIGDY takie akcje się nie zdarzały.


NIGDY?! Chyba nie wiedział co moja Mama przeżyła ze mną.


Myślałam, że bez prowadzącego (a prowadził mnie 9 lat) - zupełnie zginę. 

Znajoma stwierdziła: "właśnie z nim zginiesz, o to chodzi". 

Miała rację.


Tymczasem dyszka MPH. To ratuje życie schizofrenikom z objawami negatywnymi i depresyjnym z bardzo uporczywymi objawami anhedonii, anergii, cóż, może będzie wypisywane na te jednostki za 10 lat, albo wcale. Tymczasem mamy lek do nauki dla 8-latków... czy ten Świat nie jest pojebany?


PS. Mam zajebistego chłopaka, to daje mi sens i wiarę w życie. Jest fantastycznie. Oto nasz hymn:




Komentarze

  1. Chce Ci nadawać tego sensu jak najwięcej Malwiś. Tyle, ile sam umiem. Zaszczytem i szczęściem jest dla mnie to słyszeć. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz