Początek psychozy, największy prodrom [misspill, schizophrenia]

 [...] Tego ranka wrony krakały jakoś tak osobliwie, jakby się antropomorfizowały. Muzyka w telefonie też brzmiała nad wyraz krystalicznie. Czekałam na pociąg do GDA gdzie miałam grać swój pierwszy dj-owski set. Przeszłam przez siatkę w stronę torów, było rano, to jeszcze za wcześnie na policyjne atrakcje. Pociąg zatrzymał się z przeraźliwym świstem. Wsiadłam...

    Bezpośrednio przed Gdańskiem siedziałam ze starym małżeństwem z wnuczką. Wnuczka dużo pytała o kierunki i o ogólną orientację ciała w przestrzeni. „Babciu czy to pociąg jedzie czy w oknie tylko się przesuwają rzeczy?”, „To pociąg jedzie wnusiu, poruszamy się w tę stronę”, ciekawe odczucie mi się przytrafiło przy tym, jak gdybym stała po drugiej stronie lustra dotykając Świata jako zdefragmentowanego tworu, wielce prawdopodobne, że takie rzeczy dzieją się w umysłach bardzo małych dzieci.

    Wysiadłam w GDA. Na miejscu w buffecie tańczyłam i jarałam nerwowo fajki. Byłam dość hiperaktywna, kazałam sobie zaparzyć własnej przywiezionej zielonej tea. Krążyłam i obserwowałam. Czułam się nietypowo, bardzo nietypowo. Dj-e grali. Potem nadeszła moja kolej. Czułam się dziwnie, tak jakby wszyscy mnie oceniali i obsiadali niczym nietoperze. To był zwiastun schizofrenii! Obgadywali mnie obrzydliwie, to było przerażające. Oczywiście potykałam się podczas gry i ogólnie wyszła lipa. „Jestem lustrem społecznym.” powiedziałam do jednego z kolesi, on odpadł.




    Zebrałam torby i poszliśmy do speluny stoczniowej kilkaset metrów dalej. Odłożyłam torby za scenę i przystanęłam na lewo od djki. Zaczęła się ostra psychodelia. Ruszyłam na tyły za scenę, było tam mnóstwo stolików, krzeseł, poukładanych na kupę. Zaczełam wdrapywać się na sam szczyt, zgubiłam swój klapek. Potem zeskakiwałam narażając się na szwank. Gdzieś w między czasie ktoś obrzygał mi nogawkę. A klapek... na szczęście odnalazłam... wracać 500 kilometrów bez butów byłoby poniekąd nie lada wyzwaniem. Czułam się jak kruk, czy raczej napotkana rano wrona. Potem taniec i chwila odpoczynku na fotelu.

    Wychodząc z tego centrum obłudy i perwersji przyatakowało mnie dwóch karków, zaczepiło mnie i wypytywało o zagubionych dj-ów, z którym notabene (no przecież do cholery tak!)  byłam, odparłam jednemu: „spójrz mi w oczy, to oświecenie Kundalini” „spierdalaj ćpunko” - zripostował. Chwilę potem, przy bramie stoczniowej czułam się jak matka Teresa pochylając się nad jednym z owych zaginionych djów ubrudzonym węglem, z połamanym nosem. Wróciłam do domu.

    Po powrocie do domu już łóżku pojawiły się dziwne, mackowate rośliny... Po odpoczynku wszystko było w porządku.

Komentarze